sobota, 18 listopada 2023

Szczelna granica

W szkołach Polski Ludowej żaden nauczyciel nie wspominał jak wygląda mur berliński. Nikt nie chciał oficjalnie przyznawać, że  Niemieckiej Republice Demokratycznej jest tak „dobrze”, że trzeba było zbudować solidne umocnienia, żeby ludzie stamtąd nie uciekali. Kiedy więc pierwszy raz zobaczyłem fragment tych umocnień byłem trochę zaskoczony.

 

 

Gdy po zakończonych zakupach ruszyliśmy z Hennigsdorfu i przepłynęliśmy pod mostem, zauważyłem pojawiające się między zaroślami po naszej lewej stronie na brzegu kanału, ogrodzenie z drutu kolczastego. Pomiędzy poszczególnymi odcinkami ogrodzenia widoczne były strażnice, wieżyczki z żołnierzami, karabinami i reflektorami. Zadziwiło mnie to ogrodzenie i zaintrygowało, brzeg po naszej prawej stronie wydawał się zupełnie zwyczajny, chociaż dowiedziałem się, że zatrzymywanie się w tej strefie jest zabronione. Lewy brzeg nie był dostępny dla nikogo, prawie przy samej wodzie wznosiło się wysokie ogrodzenie z betonowych słupów i drutu kolczastego z rozmieszczonymi co kilkadziesiąt metrów wieżyczkami dla strażników, których do posterunków dowoziły motorówki. Dużo było w tej strefie szybkich motorówek, zarówno policji, jak i straży granicznej. Spoglądając do góry na żołnierzy służby granicznej, pomyślałem sobie, że mają niezłą funkcję w porze letniej, ale w czasie gdy tamtędy płynęliśmy, była już wilgotna jesień, a wkrótce miał nadejść mróz, podczas którego na pewno wymiękną na tych wieżyczkach, gdzie nawet nie ma jak pospacerować. Płynąc przez tę strefę na polskiej barce, czułem się trochę nieswojo, bo kto mógł widzieć, co się dzieje w głowie takiego znudzonego strażnika z „kałachem” na ramieniu.

Zagadnięty o ogrodzenie Wiktor wyjaśnił mi, że są to umocnienia graniczne ciągnące się wokół całego Berlina Zachodniego. Jak zwykle byłem bardzo zdziwiony, w żadnej szkole nikt mnie o takich rzeczach nie informował, a płot z drutu kolczastego kojarzył mi się tylko z Oświęcimiem. Rozważałem jeszcze w myślach, kto tu został zadrutowany – Berlin, czy DDR-owcy, gdy po lewej stronie naszego szlaku zobaczyłem pływającą na wodzie ruchomą zaporę, zagradzającą wyjazd na jeziora berlińskie, z pomostem do cumowania, ogrodzeniami z drutu kolczastego i budynkiem celników. Wiktor znowu mi wyjaśnił, że to stanowisko do odprawy dla jednostek wypływających z DDR-ów do Berlina Zachodniego. 

 


 

Nasza barka zostawiła to stanowisko po lewej stronie, skierowała się w prawo i popłynęła Kanałem Haweli, docierając wkrótce do śluzy Schönwalde, niewielkiej jak na niemieckie warunki. 



 

 Od chwili przepłynięcia obok wjazdu do Berlina Zachodniego coraz częściej zaczęliśmy napotykać zachodnioniemieckie barki zmierzające na wschód oraz wiele dużych DDR-owskich pchaczy. Wiktor opowiadał, że pchacze bardzo często przekraczają granicę, dlatego ich załogi to przeważnie ludzie starzy i starannie wyselekcjonowani w celu wykluczenia ich ucieczek do Berlina Zachodniego.

 

Fragment mojej książki: https://ksiegarnia.bibliotekarium.pl/pozostale/507-barkami-po-polsce-i-europie-wspomnienia-bydgoskiego-barkarza.html

 

sobota, 11 listopada 2023

Niespodziewany przydział

 

Czasami marzenia spełniają się nieoczekiwanie i to spełnienie dopada nas w takim momencie, w którym na nie akurat nie czekamy. Mnie też dopadło dość niespodziewanie w 1988 roku, gdy pływanie w Polsce zaczęło mi się dobrze układać, podobnie jak życie rodzinne. Szkoda mi było porzucać współpracowników, którzy podczas dwóch latach stali się dobrymi kolegami, na których mogłem polegać. Bałem się, że trafię na gorszych współzałogantów i nieprzyjazne środowisko.

 

 


 

Któregoś dnia, po przypłynięciu naszego „Koziorożca” z Wisły do portu w Bydgoszczy, po całym dniu pracy, otrzymałem wiadomość, że przydzielono mnie na barkę motorową, która znajdowała się w Szczecinie, i czekała tylko na mnie, by popłynąć za granicę. Był to upragniony kiedyś przydział, otwarte drzwi na Zachód, przez ostatni rok jednak do niego nie tęskniłem. Będąc na „Koziorożcu” nie wykonywałem żadnych zabiegów zmierzających do zmiany jednostki, było mi na tym statku dobrze, zaprzyjaźniłem się z załogą i żyliśmy jak rodzina. Opuszczałem statek z mieszanymi uczuciami, koledzy przedstawiali mi nowy przydział jako wielką szansę – i namawiali do wyjazdu. Mówili, że nie mam wyboru, bo po odrzuceniu takiego przydziału, mógłby się on już nie powtórzyć.

Wahałem się również z powodów rodzinnych, byłem akurat świeżo po ślubie i właśnie w tym roku urodził mi się syn. Zdawałem sobie sprawę, że pływając za granicę nie będę mógł być w domu w każdą niedzielę. W głębi duszy zdawałem sobie sprawę, że były to również powody mojego nowego przydziału, bo w tamtych czasach niechętnie wysyłano za granicę kawalerów, którzy często zostawali tam na stałe. Żonaci zazwyczaj wracali. Ostatecznie po serdecznych pożegnaniach opuściłem „Koziorożca”, rodzinę oraz Bydgoszcz i wyruszyłem do Szczecina, w którym nigdy przedtem nie byłem. Przed wyjazdem wydano mi w Żegludze zieloną książeczkę żeglarską, która była czymś w rodzaju paszportu służbowego. Trzymając w ręce ten dokument poczułem w sobie znowu dawnego ducha przygody. Uświadomiłem sobie, że oto właśnie nadeszła ta chwila, o której myślałem z utęsknieniem od czasu, kiedy kilka lat wcześniej wybrałem szkołę żeglugi śródlądowej spośród innych. Droga na zagraniczne rzeki i kanały została właśnie przede mną otwarta. Dodatkowego wzruszenia i ekscytacji dodawał fakt, że wtedy nikt nie mógł zabierać paszportu do domu, a ci, którzy podróżowali za granicę, musieli go po powrocie do kraju natychmiast zdać. Tymczasem ja z moim dokumentem, upoważniającym mnie do przekroczenia granicy Polski Ludowej, jechałem w kierunku Szczecina.

 

Fragment mojej książki: https://ksiegarnia.bibliotekarium.pl/pozostale/507-barkami-po-polsce-i-europie-wspomnienia-bydgoskiego-barkarza.html