Zazwyczaj
śluzy przy stopniach wodnych na rzekach wyposażone są w kanał dojazdowy
oddzielony od nurtu, w którym woda stoi.
Pozwala to jednostkom pływającym splynąć z rzeki na spokojną wodę i przygotować
się do śluzowania. Całkiem inaczej jest przy bydgoskiej śluzie miejskiej, nie
ma tu żadnego kanału i dość silny nurt rzeki dopływa aż do wrót śluzy. Bardzo
to utrudnia manewrowanie przed śluzą nawet jednostkom wyposażonym w własny
napęd. Tym bardziej więc czuję duży respekt i szacunek dla umiejętności
barkarzy pływających tędy przez kilkadziesiąt lat na jednostkach bez własnego
napędu oraz dla flisaków spławiających tratwy. Zwłaszcza, że sam miałem okazję
pływać tą drogą na barce holowanej i na własne oczy widziałem jak trudno jest
wyhamować i zatrzymać tylko za pomocą cumy barkę z dwustu tonami ładunku
niesioną przez bystry nurt Brdy.
Po wypłynięciu z Kanału Bydgoskiego na Brdę, zaszła w
naszym płynięciu zauważalna różnica, prąd wody na rzece, jest szybki, więc
nasza prędkość była znaczna, brzegi sunęły w zawrotnym, jak mi się zdawało
tempie. Szczególnie dużo emocji, dostarczyło mi pierwsze śluzowanie w dół śluzy
Miejskiej. Śluza ta nie posiada kanału dojazdowego od góry rzeki, górne wrota
śluzy znajdują się przy samym rozdziale rzeki, na część skanalizowaną i część
wolno płynącą (Młynówkę). Oddzielone są one od siebie tylko metalową
prowadnicą, wspierającą się na słupach wbitych w dno rzeki. Dodatkowym
utrudnieniem jest to, że wjazd do śluzy nie znajduje się na prostym odcinku
rzeki. Umiejscowiony on jest na zakręcie w lewo, przy jego zewnętrznym brzegu,
dlatego nawet przy samych górnych wrotach śluzy jest silny prąd wody. Nie
stwarza on żadnych problemów dla jednostek z własnym napędem, które mogą
hamować używając własnych silników, zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy do
śluzy podpływa barka bez napędu.

W celu spowolnienia biegu i zatrzymania załadowanej barki
holowanej płynącej z prądem rzeki, należało wykonać czynność, nazywaną przez
wodniaków fajerowaniem. Należało ją rozpocząć już w pewnej odległości przed
planowanym miejscem zatrzymania, którym akurat w naszym przypadku była śluza
miejska. Czynność polegała na stopniowym wyhamowaniu pędu barki za pomocą liny,
zakładanej na kolejne mijane przez barkę słupy umieszczone przy brzegu. Sens
fajerowania tkwi w tym, żeby po zaczepieniu pętli liny na brzegu, obłożyć ją na
znajdujących się na barce polerach tylko częściowo. Zazwyczaj wystarczało
założenie na dwa polery barkowe, trzech ósemek liny. Lina w miarę ruchu barki
naprężała się i powolutku zsuwała się z polerów, hamując swoim tarciem o nie,
bieg barki. Gdyby wykonujący tę czynność obłożył na polerach zbyt dużo zwojów
lina przestałaby się wysuwać, naprężyła by się i mogłaby pęknąć, gdyby była
zbyt cienka. Jeżeli natomiast zwojów byłoby za mało, wysuwająca się szybko lina
nie zdołała wyhamować pędu barki. *

Holownik zwolnił i oddał nam hol na wysokości mostu
Królowej Jadwigi. Podchodząc do śluzy, po oddaniu holu byliśmy popychani silnym
prądem rzeki. W celu wyhamowania barki, szyper zamierzał zarzucić pętlę liny na
stojącą przy brzegu dalbę. Wychylając ster, przybliżył, więc rufę barki do
zewnętrznego brzegu zakrętu. Podczas gdy rufa barki zbliżała się do lewego
brzegu, jej dziób znajdował się na środku rzeki, ale mój szyper nie zwracał na
to uwagi, przyczajony i zapatrzony na coraz bliższą dalbę. Dalba to trzy metalowe
słupy wbite w dno rzeki, ale nie obok siebie, w rzędzie, tylko w ten sposób, że
tworzą trójkąt. W swojej nadwodnej części słupy te połączone są platformami,
zazwyczaj dwiema, na których umieszczone są polery, służące jednostkom
pływającym do cumowania. Po zbliżeniu się rufy barki na odległość około 5 m od
dalby, mój szyper Józef zarzucił pętlę, umieszczoną na końcu liny na poler,
znajdujący się na wierzchołku dalby. Szybko obłożył dwa lub trzy zwoje liny, na
polerach umieszczonych na rufie barki. Nastąpiło naprężenie liny i potężne
szarpnięcie, barka wyhamowywała i zaczęła „składać się” do brzegu. Lina
obłożona na polerach tylko częściowo, nie zatrzymała pędu barki całkowicie.
Napinając się, zsuwała się z polerów szarpnięciami. Podczas tego wysuwania się strzelała
i skrzypiała, siły działające na linę, czyli ciężar i pęd barki, były na tyle
duże, że można było wyczuć, że sprężynuje nie tylko lina, ale także słupy
dalby.
Cała sztuka polegała
na tym, żeby nie wyhamować barki całkowicie na jednej dalbie, tylko odwiązać
linę strzepnięciem zrzucić ją z dalby i „łapać” następną dalbę bliżej śluzy. W
ten sposób, powtarzając tę czynność przy
każdej kolejnej dalbie, stopniowo wyhamowując i płynąc coraz bliżej brzegu,
wpływaliśmy do śluzy. Byłem pełen podziwu dla mojego szypra Józefa, taki sposób
wyhamowywania barki, widziany pierwszy raz, wydawał mi się nie lada wyczynem.
Wymagał dobrego refleksu i niemałej zręczności, a w przypadku nieostrożności,
groził zmiażdżeniem palców lub zerwaniem liny. Nie wyhamowanie załadowanej
barki przed śluzą, mogłoby ją poważnie uszkodzić. Józef zachowywał się jednak
tak, jakby nie było to dla niego nic nadzwyczajnego.