czwartek, 2 grudnia 2021

Barki "Arabów"

Pierwsza barka, na którą trafiłem w Żegludze Bydgoskiej była barką holowaną, bez własnego napędu. Wsiadłem na nią w bazie remontowej w Chełmnie po wyjściu z wojska w maju 1985 roku. Barka była wyprodukowana w Gdańsku w 1937 roku. Gdy na nią trafiłem pływało jeszcze kilkanaście takich barek, które pływały po Kanale Bydgoskim i Noteci. Nie wiedziałem jednak, że są to ostatnie barki holowane w Polsce. Były już wtedy - w latach 80-siątych XX wieku - przeżytkiem podobnie jak furmanki konne. Dzisiaj w całej Polsce jest ich około pięciu sztuk.

 


 

Miałem okazję również poznać dawnego, przedwojennego właściciela barki, na której pływałem. Nazywał się Rychlicki i chętnie opowiadał o historii barki, która zamiast nazwy miała obecnie nr Ż 2117. On pamiętał ją jako PROWIDENCE, bo tak ją nazwał, zamawiając jej budowę w stoczni Wojana w Gdańsku w 1937r. Została ona pozbawiona nazwy dopiero po upaństwowieniu. Niektórzy nazywali ją, od nazwy stoczni wojanówką, inni nazywali ją finówką, od nazwy Finowkanal, umożliwiającego kiedyś dopłynięcie z Odry do Berlina. Przekonałem się jednak, że najbardziej rozpowszechniona nazwa takiej barki to arabówka.

 


 

 Gdy zostałem zatrudniony w Żegludze Bydgoskiej, „arabami” nazywano wszystkich byłych właścicieli barek oraz członków  ich rodzin. Chociaż próbowałem ustalić skąd to przezwisko się wzięło, nikt mi tego do końca nie potrafił wyjaśnić. Możliwe jest, że powstało ono od noszonych przez nich na barkach klapek, zwanych wtedy „arabkami. Być może jednak, jest ono umownym oznaczeniem ludzi monotematycznych, którzy czują się dobrze tylko na barce. Nie daje się z nimi rozmawiać na nie związane z barkami tematy. W początkowej fazie funkcjonowania przedsiębiorstwa w  Żegludze Bydgoskiej było ich wielu. Najlepsi sternicy w Żegludze wywodzili się właśnie z nich lub z ich uczniów. Każda rozmowa z nimi sprowadzała się do opowiadań i wspomnień, jakie to były wspaniałe czasy, gdy ich rodziny, były właścicielami barek i statków. Niezależnie od tego gdzie pływali zawsze można ich było poznać po pretensjach do ustroju i państwa, które ich skrzywdziło oraz tęsknocie za czasami, które już minęły.

 Żegluga Bydgoska dużo im zawdzięczała, ponieważ to właśnie oni tworzyli pierwsze załogi pływające. Siłą rzeczy przyczynili się oni do wyszkolenia wszystkich, napływających z czasem do Żeglugi, nowych pracowników. Są jednak ludźmi bardzo specyficznymi, ich wiedza ogranicza się głównie do barek i żeglugi. Wielu z nich dzieliło się nią niechętnie, a w niektórych przypadkach strzegli jej zazdrośnie. Przyzwyczajeni byli do przekazywania umiejętności tylko w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Z upływem czasu ich wiedza i umiejętności dezaktualizowały się. Ich wykształcenie było z reguły dość powierzchowne, ciężko im więc było przystosować się do nowych technologii i elektroniki. Barki holowane, które dobrze znali, zostały wyparte przez barki motorowe i zestawy pchane, co wzmagało ich żal za dawnymi czasami i frustrację.

 Zetknąłem się i rozmawiałem z wieloma osobami z grona arabów i być może nieświadomie zacząłem podzielać ich poglądy. Przekonali mnie, że po wojnie ludowe państwo polskie, zabrało im ich prywatne barki i zmusiło ich do zatrudnienia się w przedsiębiorstwie państwowym. Dopiero po rozmowie z panem Rychlickim, zupełnie inaczej zacząłem postrzegać ten problem. Pokrzywdzenie arabów przez władzę ludową okazało się mitem. Sam pan Rychlicki był bardzo sympatycznym staruszkiem. Podobnie jak wszyscy inni „arabowie”, z którymi rozmawiałem, również był rozżalony i czuł się pokrzywdzony. Zorientowałem się jednak, że winą za jego krzywdy należałoby obarczyć przede wszystkim wojnę. Zmieniła ona obraz świata, zdecydowała o zmianie przebiegu granic i spowodowała nowy podział polityczny Europy. Znacznie przyspieszyła również postęp techniczny. Gdyby nie wojna, być może do dzisiaj barki holowane przynosiłyby zyski swoim właścicielom. Woziłyby towary między Berlinem i Pomorzem, na którego terenach – jak choćby w Bydgoszczy, czy Gdańsku – funkcjonowało wiele niemieckich przedsiębiorstw. Bez wojennego przemysłu na pewno nie rozwinąłby się szybko transport samochodowy i długo jeszcze, barki przewoziłyby większość towarów na tej trasie.

 Kupując swoją barkę w 1937r. pan Rychlicki zapłacił ogromną sumę w złocie, która była wtedy adekwatna do jej wartości. Posiadanie własnej barki umożliwiało bowiem w tamtych czasach osiągnięcie dużych zysków. Było to przed wojną, gdy funkcjonowało wolne miasto Gdańsk. Kolej się dopiero rozwijała, a transport samochodowy, prawie nie istniał. Transport śródlądowy miał wtedy duże znaczenie na terenach Rzeczypospolitej świeżo przejętych od Niemców. Droga wodna Odra – Wisła była świeżo zmodernizowana i wyposażona najnowocześniejsze, jak na tamte czasy urządzenia. Większa część tej drogi znajdowała się w granicach Niemiec. Barki takie jak Prowidence kursowały, więc często po Kanale Bydgoskim, przepływając przez Bydgoszcz tranzytem.

Po zakończeniu wojny transport śródlądowy dużo stracił na znaczeniu na rzecz samochodowego. Dobrze rozwinięte drogi śródlądowe, które znalazły się w granicach naszego młodego państwa umiejscowione były tylko w jednym jego regionie, przejętym po Niemcach. Rozwijanie transportu śródlądowego nie mogło więc, stać się czynnikiem scalającym obszar całego kraju. Polska Ludowa postawiła na rozwój kolei, które dość dynamicznie zaczęły zwiększać swoje przewozy. Droga wodna Odra – Wisła miała rację bytu tylko jako część dróg wodnych Niemiec. Była z nimi zintegrowana i po przejęciu jej przez Polskę została od nich jakby odcięta. W Polsce przewozy barkami nabrały charakteru lokalnego i związane były z wożeniem płodów rolnych lub z odbudową kraju. Wszystkie nieruchomości związane z żeglugą śródlądową, a więc stocznie, porty, przystanie stały się własnością Państwa. Ciężko było prywatnym barkarzom  konkurować z preferowaną przez państwo koleją.

W chwili upaństwowienia, barka Prowidence nie była już jednostką nowoczesną, była również mocno wyeksploatowana podczas okupacji. Naprawiano ją wtedy jedynie prowizorycznie i częściowo. W nowych realiach nie mogłaby zarobić nawet na niezbędne naprawy. W tych okolicznościach nie można więc mówić o zagarnięciu barki przez Państwo. Było to raczej przygarnięcie, wzięcie na utrzymanie. Państwo zapewniało remont, konserwację i modernizację barki w państwowych bazach remontowych oraz stoczniach. Państwo zatrudniło pana Rychlickiego i jego żonę. Pozostali oni na barce w charakterze załogi. Niezależnie od wielkości przewozów, wypłacało im stałą pensję, a później państwową emeryturę. Nie koniec jednak na tym, bo po przejściu na emeryturę pan Rychlicki, który całe swoje  życie, mieszkał na barce i nie miałby gdzie z niej zejść, otrzymał jako rekompensatę za barkę, domek w Brdyujściu na przedmieściu Bydgoszczy, w którym zamieszkał wraz z żoną.

 

 

Fragment mojej książki:

https://ksiegarnia.bibliotekarium.pl/pozostale/507-barkami-po-polsce-i-europie-wspomnienia-bydgoskiego-barkarza.html

 

 

 

niedziela, 21 marca 2021

Tamy nie muszą być złem

Szkoda, że w naszym kraju gospodarkę wodną traktuje się mało poważnie. Zapewne wkrótce to się zmieni i zacznie się rozpaczliwa walka ze stepowieniem i wysychaniem, bo klimat się zmienia, bo wyschnięte lasy spalają się szybko, bo woda zamiast utrzymywać wilgotność gleby bezproduktywnie ucieka do morza. Łatwiejsze od walki z katastrofą jest nie dopuszczenie do niej i działania profilaktyczne. Wymaga to jednak nakładów - przede wszystkim na uczenie ludzi jak racjonalnie zagospodarowywać płynącą w rzekach wodę - i czasu. Nic nie działa w ten sposób, że w obliczu klęski suszy i braku wody w kranach nagle znajdą się ludzie z odpowiednią inwencją, którzy będą od razu wiedzieli co zrobić, żeby taką katastrofę zażegnać. Trzeba takich ludzi wychować i wykształcić, dlatego mam wrażenie, że Polacy ten czas marnotrawią.

Wrażenie takie powstało już w czasach gdy pływałem barką przez Niemcy i zobaczyłem co zrobili oni ze swoją rzeką Hawelą. Pomimo, że nie jest ona jakąś szczególnie wielką rzeką i nie Przepływa przez nią wiele wody nie pozwolono, żeby nawet ta mała ilość się marnowała. Dzięki systemowi stopni wodnych Niemcy skanalizowali ją w ten sposób, że płynąca w niej woda utworzyła  i napełniła wiele jezior w okolicach Berlina, Poczdamu i Brandenburga. Stworzyli w ten ogromne akweny, z których korzystają wodniacy, żeglarze i rybacy. Tymczasem w naszym kraju są ludzie, którzy nie do końca rozumiejąc o co chodzi nawołują do uwalniania rzek i rozbierania zapór, co moim zdaniem wynika z marnotrawienia przez nasze państwo czasu i zwlekaniu z właściwą edukacją.


 

Po 4 godzinach płynięcia Kanałem Haweli na zachód i południe, wypłynęliśmy na rzekę Hawelę. Płynie ona szeroko, jakby wzdłuż szeregu jezior i jeziorek. Po dalszych dwóch godzinach płynięcia Hawelą w dół, stanęliśmy na nocleg przy śluzie w Brandenburgu.

 




 Podczas późniejszych rejsów poznałem trochę nadbrzeżne tereny Brandenburga i kilka lokali, w których nauczyłem się pić po niemiecku, kieliszek wódki plus piwo. Jednego razu przywieźliśmy nawet towar – drut stalowy nazywany walcówką - do portu w Brandenburgu więc staliśmy w tym mieście kilka dni. Będąc tu po raz pierwszy, nawet nie wyszedłem na brzeg podobnie jak reszta załogi. Rankiem następnego dnia ruszyliśmy dalej z prądem Haweli, przez olbrzymie jeziora brandenburskie. Długo jeszcze po wypłynięciu z Brandenburga spoglądając do tyłu widziałem olbrzymie zakłady przemysłowe wyrastające jakby z samego jeziora.

 Po przepłynięciu jezior brandenburskich Hawela wypływa z nich kierując się na północ. My jednakże zostawiliśmy jej nurt jeszcze na jeziorze i popłynęliśmy szlakiem wyznaczonym przez boje na zachód. 



 

Opuściliśmy jezioro w zupełnie innym miejscu niż Hawela. Śluzując w górę przez śluzę Wusterwitz, znaleźliśmy się na Kanale Hawela - Łaba. Płynęliśmy tym kanałem w kierunku zachodnim i południowym. Po dwóch godzinach minęliśmy miasteczko Gentin. Była fabryka chemikaliów i ulubione miejsce postoju polskich barek. Podczas późniejszych rejsów często się tam zatrzymywaliśmy. Cumowanie było trochę kłopotliwe, bo trzeba było ustawić barkę przy dalbach około 3 m od brzegu i przerzucić nad wodą trap, żeby wyjść na ląd. Blisko za to były położone liczne sklepy i punkt napełniania gazem butli ,gazu używaliśmy do kuchenek i do lodówek.

 

 

Fragment mojej książki: http://www.mybook.pl/6/0/bid/276