wtorek, 1 listopada 2016

Niebezpieczna Śluza Miejska

Zazwyczaj śluzy przy stopniach wodnych na rzekach wyposażone są w kanał dojazdowy oddzielony od nurtu, w którym  woda stoi. Pozwala to jednostkom pływającym splynąć z rzeki na spokojną wodę i przygotować się do śluzowania. Całkiem inaczej jest przy bydgoskiej śluzie miejskiej, nie ma tu żadnego kanału i dość silny nurt rzeki dopływa aż do wrót śluzy. Bardzo to utrudnia manewrowanie przed śluzą nawet jednostkom wyposażonym w własny napęd. Tym bardziej więc czuję duży respekt i szacunek dla umiejętności barkarzy pływających tędy przez kilkadziesiąt lat na jednostkach bez własnego napędu oraz dla flisaków spławiających tratwy. Zwłaszcza, że sam miałem okazję pływać tą drogą na barce holowanej i na własne oczy widziałem jak trudno jest wyhamować i zatrzymać tylko za pomocą cumy barkę z dwustu tonami ładunku niesioną przez bystry nurt Brdy.                                                                                                                                                                                   
 
Po wypłynięciu z Kanału Bydgoskiego na Brdę, zaszła w naszym płynięciu zauważalna różnica, prąd wody na rzece, jest szybki, więc nasza prędkość była znaczna, brzegi sunęły w zawrotnym, jak mi się zdawało tempie. Szczególnie dużo emocji, dostarczyło mi pierwsze śluzowanie w dół śluzy Miejskiej. Śluza ta nie posiada kanału dojazdowego od góry rzeki, górne wrota śluzy znajdują się przy samym rozdziale rzeki, na część skanalizowaną i część wolno płynącą (Młynówkę). Oddzielone są one od siebie tylko metalową prowadnicą, wspierającą się na słupach wbitych w dno rzeki. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że wjazd do śluzy nie znajduje się na prostym odcinku rzeki. Umiejscowiony on jest na zakręcie w lewo, przy jego zewnętrznym brzegu, dlatego nawet przy samych górnych wrotach śluzy jest silny prąd wody. Nie stwarza on żadnych problemów dla jednostek z własnym napędem, które mogą hamować używając własnych silników, zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy do śluzy podpływa barka bez napędu.
 


 W celu spowolnienia biegu i zatrzymania załadowanej barki holowanej płynącej z prądem rzeki, należało wykonać czynność, nazywaną przez wodniaków fajerowaniem. Należało ją rozpocząć już w pewnej odległości przed planowanym miejscem zatrzymania, którym akurat w naszym przypadku była śluza miejska. Czynność polegała na stopniowym wyhamowaniu pędu barki za pomocą liny, zakładanej na kolejne mijane przez barkę słupy umieszczone przy brzegu. Sens fajerowania tkwi w tym, żeby po zaczepieniu pętli liny na brzegu, obłożyć ją na znajdujących się na barce polerach tylko częściowo. Zazwyczaj wystarczało założenie na dwa polery barkowe, trzech ósemek liny. Lina w miarę ruchu barki naprężała się i powolutku zsuwała się z polerów, hamując swoim tarciem o nie, bieg barki. Gdyby wykonujący tę czynność obłożył na polerach zbyt dużo zwojów lina przestałaby się wysuwać, naprężyła by się i mogłaby pęknąć, gdyby była zbyt cienka. Jeżeli natomiast zwojów byłoby za mało, wysuwająca się szybko lina nie zdołała wyhamować pędu barki. *


 Holownik zwolnił i oddał nam hol na wysokości mostu Królowej Jadwigi. Podchodząc do śluzy, po oddaniu holu byliśmy popychani silnym prądem rzeki. W celu wyhamowania barki, szyper zamierzał zarzucić pętlę liny na stojącą przy brzegu dalbę. Wychylając ster, przybliżył, więc rufę barki do zewnętrznego brzegu zakrętu. Podczas gdy rufa barki zbliżała się do lewego brzegu, jej dziób znajdował się na środku rzeki, ale mój szyper nie zwracał na to uwagi, przyczajony i zapatrzony na coraz bliższą dalbę. Dalba to trzy metalowe słupy wbite w dno rzeki, ale nie obok siebie, w rzędzie, tylko w ten sposób, że tworzą trójkąt. W swojej nadwodnej części słupy te połączone są platformami, zazwyczaj dwiema, na których umieszczone są polery, służące jednostkom pływającym do cumowania. Po zbliżeniu się rufy barki na odległość około 5 m od dalby, mój szyper Józef zarzucił pętlę, umieszczoną na końcu liny na poler, znajdujący się na wierzchołku dalby. Szybko obłożył dwa lub trzy zwoje liny, na polerach umieszczonych na rufie barki. Nastąpiło naprężenie liny i potężne szarpnięcie, barka wyhamowywała i zaczęła „składać się” do brzegu. Lina obłożona na polerach tylko częściowo, nie zatrzymała pędu barki całkowicie. Napinając się, zsuwała się z polerów szarpnięciami. Podczas tego wysuwania się strzelała i skrzypiała, siły działające na linę, czyli ciężar i pęd barki, były na tyle duże, że można było wyczuć, że sprężynuje nie tylko lina, ale także słupy dalby.
 Cała sztuka polegała na tym, żeby nie wyhamować barki całkowicie na jednej dalbie, tylko odwiązać linę strzepnięciem zrzucić ją z dalby i „łapać” następną dalbę bliżej śluzy. W ten sposób, powtarzając tę czynność  przy każdej kolejnej dalbie, stopniowo wyhamowując i płynąc coraz bliżej brzegu, wpływaliśmy do śluzy. Byłem pełen podziwu dla mojego szypra Józefa, taki sposób wyhamowywania barki, widziany pierwszy raz, wydawał mi się nie lada wyczynem. Wymagał dobrego refleksu i niemałej zręczności, a w przypadku nieostrożności, groził zmiażdżeniem palców lub zerwaniem liny. Nie wyhamowanie załadowanej barki przed śluzą, mogłoby ją poważnie uszkodzić. Józef zachowywał się jednak tak, jakby nie było to dla niego nic nadzwyczajnego.



Brak komentarzy: