W
1987 roku przeprowadzano remont śluzy Gdańska Głowa, przez którą wiedzie
najkrótsza droga śródlądowa z rzeki Wisły do Elbląga. Statek Żeglugi Bydgoskiej,
na którym wtedy pływałem „Koziorożec – 04” dostarczał więc piasek wydobywany z
dna Wisły znacznie dłuższą drogą przez
śluzę w Białej Górze i cały Nogat, który jest skanalizowany trzema stopniami
wodnymi – Szonowo, Rakowic i Michałowo. „Koziorożec” to pchacz, a wożony przez
nas piasek znajdował się na dwóch pchanych przez niego kontenerach, które
nazywaliśmy pudłami, na każdym pudle wieźliśmy 400 ton wiślanego żwiru. Uciążliwość
tej drogi polegała na tym, że długość naszego zestawu pchanego, czyli dwóch
pudeł i pchacza wynosiła 80 metrów, a cztery śluzy przez które musieliśmy
przepłynąć – Biała Góra i trzy na Nogacie – mają po 57 metrów, musieliśmy więc
rozpinać zestaw przy każdej z nich i śluzować na dwa razy. Przepłynięcie Nogatu
w jedną stronę zajmowało nam zazwyczaj cały dzień. Wożąc piasek do Elbląga zaobserwowaliśmy,
że tą samą drogą co my pływają także barki Żeglugi Gdańskiej, które woziły do
Elbląga również piasek tyle, że morski. Żwir wiślany był wykorzystywany w budownictwie,
a piasek morski, który się do budownictwa nie nadaje wykorzystywały jakoś funkcjonujące w tamtym
czasie w Elblągu zakłady „Zamech” produkujące śruby okrętowe. Nie sądzę, żeby
takiego piasku w okolicach Elbląga brakowało ale w tamtych czasach nikt nie szukał prostych rozwiązań.
Sprowadzano piasek z Gdańska, bo obowiązywały inne niż dzisiaj priorytety –
każdy musiał mieć pracę.
Tymczasem skończyli remontować Gdańską Głowę.
Przestawiliśmy naszą pogłębiarkę poniżej Tczewa i zaczęliśmy wozić piach do
Elbląga trasą wiodąca przez rzekę Szkarpawę. Była ona znacznie krótsza i
zabierała nam o wiele mniej czasu. Po wpłynięciu z Wisły na Szkarpawę przez
Gdańską Głowę, jedyną śluzę na tym szlaku, płynęliśmy z prądem rzeki Szkarpawy
aż do Zalewu Wiślanego. Utkwił mi w pamięci zabawny most kolejowy nad
Szkarpawą. Żeby przepłynął statek trzeba było kręcąc korbą, obrócić tory tak,
że ustawione były równoległe do rzeki, a po jego przepłynięciu znów zamknąć
most ustawiając tory w poprzek rzeki. Po wypłynięciu na Zalew, z którego
widzieliśmy tylko mnóstwo trzcin, czym byłem trochę zawiedziony, bo
spodziewałem się zobaczyć kawałek morza, skręciliśmy w prawo i znaleźliśmy się
w ujściu Nogatu. Nogatem płynęliśmy pod
prąd około 10 kilometrów do miejsca, w którym łączy się z nim Kanał Jagielloński, mieliśmy go tym
razem po lewej stronie. Pokonaliśmy więc
całą trasę z Wisły do Elbląga w kilka godzin. Gdyby nie rozładunek moglibyśmy w
tym samym jeszcze dniu wrócić na Wisłę do naszej pogłębiarki. Po zrobieniu
kilku takich kursów zostaliśmy stamtąd odwołani. Przyszła dyspozycja, że mamy
się stawić w Gdańsku, w naszej ekspozyturze na Przeróbce, nie wiedzieliśmy w
jakim celu mamy tam płynąć, nie było
jednak kogo zapytać.
Opuściliśmy więc Wisłę przez śluzę Przegalinę i po
Martwej Wiśle popłynęliśmy, zgodnie z dyspozycją, luzem do Gdańska. Na miejscu
okazało się że zostaliśmy przydzieleni do pomocy w obsłudze największego
polskiego dźwigu pływającego, wynajętego z PRO, który nazywał się „Maja”. Dźwig
miał ściągnąć przęsło mostu Siennickiego, który właśnie był remontowany. Nasz
statek miał pomagać „Mai” się ustawiać, a konkretnie zakładać na nabrzeże liny
cumownicze, które były bardzo grube i ciężkie. Pracy było mało i była prosta,
ustaliliśmy więc, że trzech ludzi na statku w zupełności wystarczy i każdy może
na kilka dni jechać do domu. Tylko kapitan odmówił wyjazdu, chociaż go
namawialiśmy, czuł się odpowiedzialny za statek i bał się podpaść. Nie miał
jednak nic przeciwko temu, żebyśmy my na zmianę wyjeżdżali. Pływaliśmy w Gdańsku około trzech tygodni, w
tym czasie Krzysiek, który miał się właśnie żenić zapisał się na listę
kolejkową na kupno lodówki, w jednym z domów towarowych w Gdańsku Wrzeszczu i
był na liście osiemdziesiąty któryś. Co drugą noc jeden
z nas musiał jechać do tego sklepu i odstać trzy godziny, taki był warunek
utrzymywania się na liście kolejkowej. Podczas naszego pobytu w Gdańsku tylko raz przywieźli lodówki i Krzysiek
przesunął się w kolejce o kilkanaście nazwisk. Komitet kolejkowy czuwał nad
porządkiem za pomocą specjalnej listy, wykreślał z niej tych, którzy opuścili
dwa nocne dyżury oraz tych, którzy dokonali deklarowanego zakupu. Jeżeli ktoś
był zapisany na przykład na pralkę, to figurował na liście tak długo, aż kupił
pralkę i w tym czasie mógł kupować wszystkie inne produkty, po każdej dostawie
do sklepu,. W ten sposób Krzychu, będąc zapisany na lodówkę, której nie zdążył
kupić, zanim odpłynęliśmy z Gdańska, stał się szczęśliwym posiadaczem
odkurzacza, żelazka i chyba jakiegoś radia. O zakupie tego typu towarów bez
kolejki nie można było w tamtych czasach nawet pomarzyć.
Ta fotografia jest unikalna, chyba nikt inny nie pstryknął
fotki w tym właśnie momencie.
Po zdjęciu
mostu Siennickiego przestaliśmy być w Gdańsku potrzebni, nie powróciliśmy już
jednak do Elbląga. Wysłano nas znowu do wożenia piachu wiślanego, ale tym razem
do Włocławka. W drodze do Włocławka płynęliśmy przez odcinek Wisły powyżej
Bydgoszczy bardzo niebezpieczny i pełen mielizn. Powyżej Torunia główki
regulujące bieg rzeki zrzedły, a później zupełnie zanikły, na odcinku około 100
km były przerzucone przez rzekę tylko dwa mosty w Toruniu, jeden drogowy i
jeden kolejowy.

Powyżej Torunia
kursował jeden prom w okolicach Nieszawy koło Ciechocinka. Pięknie wyglądał
malowniczo położony wzdłuż lewego brzegu Wisły Toruń ze starym miastem i
starymi murami miejskimi, położonymi blisko rzeki.


Fragment mojej
książki
https://wydawnictwoix.pl/produkt/barkami_po_polsce_i_europie/