Żegluga Bydgoska była przedsiębiorstwem
państwowym i jednym z trzech
największych polskich armatorów śródlądowych. Państwowe stocznie, które doposażały
w tabor pływający te przedsiębiorstwa rozwinęły się i rozpędziły, zaczęły żyć własnym
życiem. Przez całe lata 60, 70 i część 80-siątych XX wieku budowały one coraz
więcej barek motorowych i innych coraz bardziej nowoczesnych jednostek
pływających – pchacze i flotę pchaną. W czasach PRL-u nikt się nie
zastanawiał czy koszt budowy barki kiedykolwiek się zwróci. Żeglugę Bydgoską wyposażono w 100 barek
motorowych i kilkadziesiąt pchaczy z barkami pchanymi. Co by miały wozić i
dokąd pływać? Nawet gdyby istniały jakieś możliwości przewozów to PKP nie były
skłonne do oddania towarów Żegludze, tym bardziej, że każdy większy zakład wyposażony
był w bocznicę kolejową, a żaden nie miał własnego kanału żeglugowego.
Jedyne polskie drogi wodne,
na których przewozy śródlądowe się odbywały, czyli Odra i Kanał Gliwicki
obsługiwane były przez pozostałe dwa z trzech polskich dużych przedsiębiorstw
żeglugowych. Bydgoskie przedsiębiorstwo zostało więc jakby przyparte do muru
i żeby coś zrobić ze swoim ciągle powiększającym się taborem pływającym już w
1963 roku zaczęło nawiązywać współpracę z krajami za naszą zachodnią granicą.
Barki motorowe żeglugi Bydgoskiej
przestały być widywane w Bydgoszczy. W
latach 80-saiątych XX wieku wszystkie można było zobaczyć w Szczecinie, bo to z
tego miasta rozpoczynały każdy rejs na zachód. Oczywiście żaden z krajów zachodnich
nie potrzebował polskich produktów, mieli swoje, lepsze. Polskie barki woziły
więc za granicę wyłącznie surowce – przede wszystkim stal i węgiel ale czasami
czystą miedź elektrolityczną, czy na przykład celulozę. Z powrotem zawsze
wracały puste dlatego nie wiedziałem czy takie przewozy się naszemu państwu w
jakiś sposób opłacały.
Jedynym, wyjątkiem w tym wywożeniu
z kraju surowców, co możnaby nazwać gospodarką rabunkową był transport butelek,
które można już nazywać produktem. Widziałem raz ich załadunek, gdy wieźliśmy nawozy azotowe z Polic do Ujścia
Zanim
wpłynęliśmy do znanego mi już portu w Ujściu, minęliśmy betonowe nabrzeże przy
hucie szkła i stojącą przy tym nabrzeżu barkę. Odbywał się na niej właśnie
załadunek butelek. W związku z tym, że jest to towar bardzo lekki, żeby
osiągnąć odpowiednio duże zanurzenie barki kartony z butelkami ładowano
piętrowo, bardzo wysoko. Wystawały one ponad wierzch ładowni, prawie do
wysokości równej z dachem sterówki. Z trudem wyobrażałem sobie sterowanie tak
załadowaną barką, gdy ze sterówki nie widać powierzchni wody przed dziobem.
Sternik często musiał podchodzić do samej burty i patrząc obok towaru celować
barką w śluzę. Nabrałem szacunku do ludzi sterujących takimi barkami, tym
bardziej gdy dowiedziałem się, że ich rejsy są bardzo długie, bo butelki
przewożone były aż do Belgii.